Сказка о трёх машинах-рассказчицах короля Гениалона

«Сказка о трёх машинах-рассказчицах короля Гениалона» (польск. Bajka o trzech maszynach opowiadających króla Genialona ) — сатирико-философская фантастическая притча 1967 года Станислава Лема из цикла «Кибериада».

Цитаты

править
  •  

— Когда построишь машины, потри этот перстень, — отвечал пришелец, — и перед тобою появится мой паланкин; ты сядешь в него вместе с машинами и мигом примчишься в пещеру Гениалона, а там уже выскажешь все желанья свои, которые король по мере возможности безусловно исполнит.
С этими словами он поклонился, подал Трурлю перстень, сверкнул ослепительно и закатился в паланкин; тотчас же паланкин овеяло светлое облако, что-то бесшумно сверкнуло, и Трурль остался один перед домом с перстнем в руке, не слишком довольный случившимся.— «По мере возможности»! — бормотал он, переступая порог своей лаборатории. — Ох, и не люблю же я этого! Дело известное: едва наступает срок платежа, как всяким учтивостям, церемониям да экивокам приходит конец и начинаются хлопоты, которые часто не дают ничего, кроме шишек…
В ту же минуту сияющий перстень в руке у него дрогнул и отозвался:
— «По мере возможности» объясняется тем, что король, отрекшись от королевства, стеснен в средствах; однако он обратился к тебе, о конструктор, как мудрец к мудрецу, и не ошибся, как вижу, коль скоро говорящий перстень тебя нимало не удивил; не удивляйся же и бедности королевской, ибо плату получишь щедрую, хотя, быть может, не золотом. Но золотом не всякий утоляется голод.
— Что ты мне тут плетёшь, перстенёк? — отвечает Трурль. — Мудрец, мудреца, мудрецом, а электричество, ионы, атомы и всякие драгоценности, употребляемые для постройки машин, влетают в копеечку. Я люблю договоры ясные, подписанные, с параграфами и печатями; я не падок на всякую мелочь, но золото я люблю, особенно в изрядных количествах, и не стыжусь в этом признаться! Его блеск, его жёлтый отлив, его милая сердцу тяжесть таковы, что стоит мне высыпать на пол один-другой мешочек дукатов и под приятный их звон по ним покататься, как вмиг светлее становится на душе, словно кто-то внес туда солнышко и зажег. Да, я люблю золото, чёрт побери! — закричал он, ибо собственные слова слегка его распалили.
— Но к чему тебе золото, получаемое от других? Разве ты не можешь сам его изготовить, сколько душа пожелает? — спросил, сверкнувши от изумления, перстень.
— Не знаю, насколько мудр твой король, — отвечает на это Трурль, — но ты, как я погляжу, совершенно необразованный перстень! Это что же, я сам себе должен золото делать? Да где это видано?! Разве сапожник живет тем, что себе сапоги тачает? Разве повар стряпает для себя, а солдат за себя воюет? А производственные издержки? Ты о них когда-нибудь слышал? Впрочем, золото золотом, но ещё я люблю поворчать. А теперь помолчи, мне пора уже за работу браться.

 

— Gdy zbudujesz maszyny, potrzesz ten oto pierścień — przybysz na to — a wówczas pojawi się przed tobą ta lektyka; wsiądziesz w nią razem z maszynami i natychmiast zaniesie cię do jaskini króla Genialona, a tam już wszystkie swoje życzenia przedstawisz, które on w miarę możności na pewno spełni.
To mówiąc, skłonił się, podał Trurlowi pierścień, błysnął oślepiająco i zatoczył się do lektyki; za czym owionęła ją chmura jasności, błysnęło bez głosu i Trurl został sam przed domem z pierścieniem w ręku, nie bardzo z tego, co się stało, zadowolony.
— “W miarę możności” — mruczał, wchodząc do pracowni. — Och, jak ja tego nie lubię! Wiadomo dobrze, jak to jest: ledwo przychodzi do wyrównania rachunków, grzeczności i inne certolenia się a rewerencje ustają, i nie ma się nic, oprócz kłopotów, które nieraz na guzach się kończą…
Wtem pierścień lśniący w jego ręku drgnął i zauważył:
— “W miarę możności” stąd się bierze, iż król Genialon, wyzbywszy się królestwa, niewiele posiada; wszelako zwrócił się do ciebie, konstruktorze, jako mędrzec do mędrca; i o tyle się nie omylił, że, jak widzę, słowa wypowiadane przez pierścień wcale cię nie dziwią; nie dziw się zatem i ubóstwu królewskiemu, gdyż otrzymasz sowitą zapłatę, jakkolwiek, być może, nie w złocie. Ale nie wszystkie głody można złotem zaspokoić.
— Co mi tu będziesz opowiadał, mój pierścieniu — Trurl na to. — Mędrzec, mędrca, mędrcem, a elektryczność, jony, atomy, inne precjoza, używane do budowania maszyn, kosztują jak wszyscy diabli. Lubię układy jasne, podpisane, z paragrafami i pieczątkami; nie jestem pazerny na byle grosz, ale lubię złoto, zwłaszcza w znacznych ilościach, i śmiem się do tego przyznać! Jego blask, jego żółty połysk, jego luby ciężar sprawiają, iż kiedy sobie wysypię jeden — drugi worek dukatów na podłogę i w milutkim ich po — brzęku na nich się potarzam, zaraz mi jaśniej się robi w duszy, jakby ktoś w nią słonko wniósł i zapalił. Tak, lubię złoto, do kroćset! — zawołał, gdyż własne słowa nieco go podekscytowały.
— Ale po cóż ci złoto niesione przez innych? Czy nie możesz sam sobie sporządzić dowolnej jego ilości? — spytał pierścień, łyskając ze zdziwienia.
— Nie wiem, jaki tam mądry jest król Genialon — odrzecze Trurl na to — ale ty jesteś, jak widzę, zupełnie niewykształconym pierścieniem! Co, ja miałbym sobie robić sam złoto? Słyszał to ktoś! Czy szewc żyje z tego, że sobie buty kroi, czy kucharz sobie gotuje, żołnierz sobie wojuje? A poza tym koszty własne, czyś nigdy o nich nie słyszał? Zresztą, jeśli chcesz wiedzieć, oprócz złota lubię narzekanie. Tak więc nie mów już nic do mnie, bo muszę brać się do roboty.

  •  

Уж так повелось: всё огромное и многочисленное вызывает к себе уважение. К примеру, прогорклый газ, вяло блуждающий по дну полусгнившей бочки, ни у кого не в почете; но пусть его наберется на Галактическую Туманность — и все приходят в изумление и восторг. А это всё тот же прогорклый и зауряднейший газ, только что очень много его. — аналогично ранее в «Дневнике, найденном в ванне» от слов «обычно, не видя смысла в чём-либо изумительно совершенном»

 

Wiadomo, że to, co wielkie i liczne, budzi wcale powszechny szacunek. Tak na przykład zjełczały gaz, krążący ospale po dnie starej beczki, nie budzi niczyjego szacunku, dość jednak, aby go starczyło na Mgławicę Galaktyczną, od razu wszyscy wpadają w podziw i zdumienie. A przecież to jest taki sam zjełczały i najzupełniej zwyczajny gaz, tyle że go bardzo wiele.

  •  

… оказалось, что письмо можно прочесть тремястами восемнадцатью способами. Первые пять вариантов гласили: «Таракан из Мленкотина добрался благополучно, но выгребная яма погасла», «Тётку паровоза на шницелях прокатить», «Чепчик заклёпан — обручение масла не состоится», «Тот, кто есть, но нет кого, нынче сам казнит его». А также: «Из крыжовника, пыткам подвергнутого, немало вытянуть можно». — попытки «дешифрации» письма

 

… okazało się, że list można odczytać na trzysta osiemnaście sposobów. Pierwszych pięć wariantów brzmiało: “Karaluch z Młęko — cina dojechał szczęśliwie, ale szambo zgasło”. — “Ciotkę parowozu przetaczać na sznyclach”. — “Zaręczyny masła nie odbędą się, bo zagwożdżono szlafmycę”. — “Ten, kto kogo ma lub nie ma, sam zawiśnie pod obiema”. Oraz: “Z agrestu, poddanego torturom, niejedno można wyciągnąć”.

  •  

… лишь тот, кто сам хоть немного разумен, способен слушаться разумных советов.

 

… tylko ten, kto sam jest choć trochę rozumny, potrafi słuchać rozumnych rad.

  •  

Всегда проще признаться в каком-то поступке, чем доказать свою непричастность к нему. — вероятно, трюизм

 

Łatwiej zawsze przyznać się do pewnego postępku aniżeli udowodnić, że się go nie popełniło.

  •  

— Знай, что пред тобою первейшие физикусы, славные кибернёры, электристы[1], словом, усердные и смышлёные ученики мои, которым по уму нет равных во всей Легарии; сам же я профессор обеих материй противоположного знака, создатель всемогуторной воскресистики, Вендеттий Ульторик Аминиус, а сие означает, что имя, фамилию, прозвище и прочее своё достоянье я отмщению посвятил.

 

— Wiedz, że masz tu do czynienia z pierwszymi fizykusami, z chwalebnymi cybernerami, elektrystami, jednym słowem: z czujnymi i bystrymi uczniami mymi, którzy są najlepsze umysły Legarii całej, ja sam bowiem jestem profesorem obojga materii znaków przeciwnych, sprawca rekreatystyki omnigenerycznej, Wende — cjusz Ultoryk Amenty, co się wykłada tak, żem ja zemście imię moje, familię, przydomek i wszystko insze poświęcił.

  •  

В народе, ты знаешь, сказывают о каких-то бледнотиках, которые роботный род в ретортах состряпали, однако просвещённым умам известно, что всё это ложь, несусветнейший миф…

 

Są, wiesz, gadki o jakowychś bladawcach, którzy ród roboci w retortach wypichcili, wszelako uczony umysł wie, iż łgarstwo to, czyli mit najemny…

  •  

… благоденствие хуже нужды допекает, ежели через край <…>: ведь что можно, ежели всё можно? И как выбирать, если разумное существо, окружённое сущими безднами эдемов, при такой безвыборности тупеет, вконец угорев от самодействующего исполненья мечтаний? Я разговорился с пещерным мудрецом, коего звали Тризувий Ювенальский, и мы порешили, что потребны великие закрытия и Онтологический Ухудшессор-Регрессор, иначе недалеко до погибели. Тризувий давно уже разрабатывал усложнистику, то есть утруднение бытия; однако мне пришлось разъяснить ему его ошибку, которая в том заключалась, что он хотел извести машины другими машинами, а именно: пожиралками, терзаторами, мучильнями, сокрушильниками, вырваторами и бияльнями. Лекарство оказалось бы хуже болезни, к тому же это было бы упрощенство, а не усложнистика; история, как известно, необратима, и нет иного пути в добрые старые времена, как только через грёзы и сны.

 

… błogostan gorzej od nędzy uwiera, gdy nadmierny, <…>, cóż bowiem można, skoro wszystko można? I jak wybierać, kiedy, otchłaniami rajów otoczona, istota rozumna w takim bezwyborze tępieje, od samoczynnej marzeń spełnialności całkiem oczadziała? Rozmawiałem z owym mędrcem, który zwał się Tryzuwiusz Pajdocki, za czym ustaliliśmy, iż potrzeba tu wielkich zakryć i Komplikatora — Deperfektora Ontologicznego, inaczej zguba bliska. Tryzuwiusz z dawien dawna obmyślał już komplikatorykę jako odłatwianie bytowe; wszelako wyprowadziłem go z błędu, który polegał na tym, iż chciał on po prostu usunąć maszyny przy pomocy innych maszyn, a mianowicie pożerałek, dręcz — nic, męczydeł, druzgotaczek, wyrwatorów oraz bijalni. Byłoby to bowiem wypędzanie diabła szatanem i zarazem upraszczanie, a nie komplikatoryka; historia, jak wiadomo, odwracalna nie jest i do dawnych dobrych czasów drogi nie masz innej jak przez sny a rojenia.

  •  

Послушайте, милостивые государи, историю о Ширинчике, короле кембров, девтонов и недоготов, которого похоть до гибели довела. — комментарий Лема (письмо Майклу Канделю, 8 мая 1972): А) Запев взят из «Тристана и Изольды». В) Ширинчик (Rozporyk) — это Теодорих (Teodoryk), скрещенный с ширинкой (rozporkiem) на штанах. С) Остроготов я сделал Недоготами, потому что «недоготы» (наверняка) соотносились у меня с чем-то недоГОТовленным. D) Девтоны (Deutonowie) — дейтроны (deuterony) и т.д. Е) Кембры (Cembrowie) — ит. кимбры или германские, истреблённые Марием, кимвры; лат. Цимбер (Cimber) («і» перешло в «е», чтобы полонизироваться и приблизиться к CEBRО — «ведру»).

 

Posłuchajcie, moi panowie, historii Rozporyka, króla Cembrów, Deutonów i Niedogotów, którego chutliwość ku zgubie przywiodła.

  •  

… послал своих воевод, дегенералов Маньяго и Спазмофила, резать и жечь всё подряд, в полон угонять и добычу грабить.

 

… wysłał zaraz wodzów swoich, degene — rałów Eklamptona i Torturiusza, aby ścinali i palili, co się da, w jasyr biorąc i łupy zagarniając.

  •  

Вошел он в сон и видит, что по-прежнему остаётся самим собою, Ширинчиком, что стоит он в дворцовой передней, а рядом Хитриан-кибернер, который ему толкует, что распутнейший из всех — сон, именуемый «Мона Лиза», ибо в нем открывается бесконечность женского рода; послушался он, подключился и озирается в поисках Моны Лизы, так не терпится ему изведать ласк её нежных, но в новом сне опять стоит он в передней, рядом с коронным Архимудритом; скорей подключился он к шкафу, вторгся в очередной сон, и опять то же самое: передняя, а в ней шкафы, кибернер и сам он. «Что это, сон?» — закричал король; подключился — снова передняя со шкафами и Хитрианом; ещё раз — то же самое, и ещё раз, и ещё, да все быстрее. «Где Мона Лиза, прохвост?!» — завопил он и вырвал вилку, чтобы проснуться, да как бы не так! По-прежнему стоит он в передней со шкафами. Затопал ногами и ну метаться ото сна ко сну, от шкафа к шкафу, от Хитриана к Хитриану, а после ничего уже не хотел, лишь бы к яви вернуться, к трону любимому, к дворцовым интригам, к распутным забавам; вилки выдергивал, втыкал наудачу и опять вырывал. «О Боже! — кричал он. — На помощь, король в опасности!» — и: «Мона Лиза! Эй! Там!» — и со страху подскакивал, и совался в углы в поисках щелочки, что ведет к пробужденью, но все напрасно. Не знал он, почему это так, — уж больно был непонятлив, но этим разом ни тупость, ни боязливость, ни подлая слабость спасти его не могли. В слишком далекие сны он забрался, слишком много их окутало короля непроницаемым коконом, и, хотя, напрягая все силы, слой или два удавалось ему надорвать, не было от этого толку, там поджидал уже новый сон; и когда он вилки из шкафов вырывал, те и другие лишь снились, и когда колотил Хитриана, стоявшего рядом, тот был не более чем маревом сонным; начал Ширинчик кидаться туда и сюда, но повсюду лишь сны да сны, а двери, мраморные полы, златотканые занавеси, бордюры, узоры, он сам, наконец, — лишь призраки, видимость, пустая иллюзия; и стал он вязнуть в трясине снов, погибая в их лабиринте, хоть и брыкался ещё, и лягался, да что с того, если брыканье лишь снится и лягание — тоже! Голову разбил Хитриану — и опять понапрасну, потому что рычал на него лишь во сне и настоящего голоса не подавал; когда же, замороченный и запутавшийся, на мгновенье прорвался к яви, то, не умея её от сна отличить, снова вилку воткнул и скатился обратно в сон, теперь уже навечно, и напрасно скулил о пробужденье — не знал он, что «Мона Лиза» есть порождение дьявольское от слова «монархолиз», то бишь «растворение монаршье», и что из коварных ловушек, расставленных Хитрианом-изменщиком, эта была ужаснее всех…

 

Wszedł w sen i widzi, że dalej jest sobą, Rozporykiem, że w przedpokoju pałacowym stoi, obok niego zaś Chytrian — Cyberner, który mu przedkłada, iż najrozpasań — szym ze snów jest “Mona Liza” zwany, albowiem otwiera się w nim nieskończoność rodzaju żeńskiego; posłuchał go więc, podłączył się i rozejrzał za tą Moną Lizą, bo mu się już do jej pieszczot wdzięcznych ckniło, lecz w następnym z kolei śnie znów znajduje się w przedpokoju, obok koronnego Archimą — dryty, pośpiesznie tedy włączył się do szafy, wtargnął w sen dalszy, i znowu to samo: przedpokój, a w nim szafy, Cyberner i on sam. — Czy ja śnię?! — zawołał, włączył się; znów przedpokój z szafami i Chytrianem; jeszcze go raz — i to samo; i jeszcze raz, i jeszcze, coraz szybciej. — Gdzie Mona Liza, oszuście?! — wrzasnął, za czym wyjął wtyczkę, aby się zbudzić, lecz nic z tego! Dalej jest w przedpokoju z szafami. Zatupał i nuże miotać się od snu do snu, od szafy do szafy, od Chy — triana do Chytriana, potem i tego już nie chciał, niczego, jak tylko do jawy powrócić, do tronu ulubionego, do pałacowych intryg i wyuzdań, rwał wtyczki, wtykał na oślep, wyjmował. — O, rety! — wołał i: — Mona Liza! Hej! Halo! — i podskakiwał ze strachu, i w kąty się pchał, szparki szukając, co by go ku ocknięciu zawiodła — wszystko jednak daremnie. Nie wiedział, czemu to tak, nazbyt był bowiem nierozgarnięty, ale tym razem ani tępota, ani trwożliwość, ni słabość go nikczemna uratować już nie mogły. W nazbyt bowiem wiele snów już był zabrnął, zbyt wiele ich szczelnymi kokonami go otaczało, więc chociaż ten czy ów naderwał, mocując się ze wszech sił, nic mu to nie pomagało, bo wtedy w głąb sąsiedniego wpadał, a kiedy wtyczki z szaf wyrywał, jedne i drugie były śnione; kiedy Chytriana u boku swego bił, ów także jeno marę senną przedstawiał; zaczął się Rozporyk ciskać i skakać na wszystkie strony, lecz wszędzie nic, tylko sen i sen, odrzwia bowiem, podłogi marmurowe, zasłony złotem dziergane, lampasy, kutasy, on sam wreszcie — wszystko jeno rojenie, pozór i czcza ułuda; grzęznąć tedy zaczai w tym snów trzęsawisku, ginął w ich labiryncie, choć jeszcze brykał i kopał, cóż — kiedy i kopniaki senne, i bryki to samo! Łeb rozwalił Chytrianowi — i to na nic, bo nie na jawie, ryczał, a głosu prawdziwego nie wydawał, a kiedy omotany i otumaniony w pewnej chwili doprawdy na jawę się wyrwał, nie umiejąc jej od snów odróżnić, wetknąwszy wtyczkę, stoczył się z powrotem w sen, i tak być już musiało, i darmo o zbudzenie skomlał, nie wiedział bowiem, że “Mona Liza” jest skrót szatański od słowa “monar — choliza”, to jest “rozpuszczanie się królewskie”, gdyż była to ze wszystkich Chytriańskich, przez zdrajcę onego przygotowanych, zasadzka najstraszliwsza…

  •  

… на второй луне третьей планеты лилового солнца пятой системы Чёрного Облака Спиральной Галактики в Созвездии Малой Безделицы имелась свалка, какую нетрудно найти на всякой иной планете или луне, самая обыкновенная, а значит, полная мусора и прочих отходов; появилась же она оттого, что аберрициды глауберские сразились водородно и нуклеарно с лиловыми альбуменсами, вследствие чего мосты их, дороги, дома, дворцы и сами они обратились в копоть и жестяную труху, которую метеоритным ветром занесло в то самое место, о котором ведется речь. Пять веков ничего на этой свалке не делалось, кроме мусора, когда же случилось однажды землетрясенье, нижние залежи мусора оказались вверху, а верхние — в самом низу, что само по себе особого значения не имело бы, если бы Славный Конструктор Трурль, пролетая в этих местах, не был ослеплен бродячей кометой с ярким хвостом. И начал он её отгонять, швыряя в окно звездохода всё, что попалось под руку, а были это дорожные шахматы, пустые внутри, которые прежде он наполнял горелкою, да бочки от пороха, которого не удалось выдумать варлаям со звезды Хлорелеи, да старая посуда, а с нею — треснутый глиняный горшок. Горшок этот, приобретши скорость, соответствующую законам тяготения, и будучи ускорен кометным хвостом, упал на луну и покатился по склону над свалкой; попал по дороге в лужу, поскользнулся в грязи, съехал на дно, в самый мусор, и задел полоску заржавелой жести, а та вокруг проводочка медного обвилась; поскольку же между её концами застряли кусочки слюды, возник конденсатор, а провод, опоясав горшок, стал зародышем соленоида, а камень, задетый горшком, толкнул заржавленную железяку, оказавшуюся старым магнитом, и возник от этого шевеления ток, переместивший ещё шестнадцать жестянок и мусорных проволочек, и растворились там сульфиды с хлоридами, и атомы прицепились к атомам, взболтанные молекулы начали седлать другие молекулы, пока из всего этого прямо посередине свалки не зародился Логический Контур и ещё пять других, да ещё восемнадцать там, где горшок на куски разлетелся; а вечером вылез на край этой свалки, неподалеку от лужи, теперь уже высохшей, созданный столь случайным манером Далдай-Самосын, что ни отца не имел, ни матери, но был сам себе сыном, ибо отцом его оказался Случай, а матерью — Энтропия. И выбрался Далдай из мусорной кучи, не подозревая нимало, что родиться был у него один лишь шанс на сто супергигацентильонов в гексаптиллионной степени, и шел, пока не дошел до следующей лужи, которая высохнуть ещё не успела, так что смог он свободно себя разглядеть, встав на колени. И увидел в водном зеркале свою голову, абсолютно акцидентальную, с ушами, как обломанные калачи, — левым скособоченным, а правым надтреснутым, и своё случайное туловище, что слепилось из железок, железяк и железочек, отчасти цилиндрическое (ибо так уж умялось оно при выползании из мусорной кучи), а посредине сужающееся наподобие талии, ибо как раз этим местом перекатился он, уже на самом краю свалки, через какой-то камень; ещё увидел он мусорные руки свои и отбросные ноги, посчитал их, и по стечению обстоятельств оказалось их ровно по паре; и глаза, которых по чистой случайности было два, и восхитился Далдай-Самосын стройностью своего стана, четностью членов, округлостью головы и громко воскликнул:
— Поистине! Я изумителен и даже совершенен, что явно предполагает Совершенство Всего Сотворенного!! О, сколь же благим должен быть тот, что меня сотворил!!
И заковылял, по дороге роняя слабо укреплённые винтики (ведь никто их как следует не завинтил) и напевая гимны в честь Гармонии Предустановленной, а на седьмом шагу споткнулся по слабости зрения и полетел головою вниз обратно, прямо в груду мусора, и ничего с ним не делалось, кроме ржавления, распадения и общей коррозии ещё триста четырнадцать тысяч лет, поскольку упал он на голову, и все у него позамыкалось, и не было его на свете. А потом случилось как-то купцу, что на старом своем корабле вез анемоны для смолоногов с планеты Недузы, поругаться с помощником как раз неподалеку от лилового солнца, и швырнул он в помощника башмаками, а один башмак, выбив окно, вылетел в пустоту, и кружение его подвергалось пертурбациям по причине того, что комета, некогда ослепившая Трурля, оказалась опять в том же самом месте, и башмак, потихоньку вращаясь, упал на луну, лишь слегка обгорев из-за атмосферного трения, отскочил от склона и пнул лежавшего в мусоре Далдая-Самосына как раз с такой силой и по случайности как раз под таким углом, что вследствие центробежных сил, крутящей силы и общего момента вращения заработали мусорные мозги этого акцидентального существа. А случилось так потому, что от пинка Далдай-Самосын упал в соседнюю лужу, и растворились в воде его хлориды и йодиды, и забулькал электролит у него в голове, и возник в ней ток, который шастал туда и сюда, и наконец в результате этого шастанья и кружения сел Далдай в грязи и подумал: «Кажется, я существую!»
Но больше ничего помыслить не смог целых шестнадцать столетий, а дождь его поливал, а град молотил, и возрастала его энтропия, но спустя тысячу и пятьсот двадцать лет некая птаха, спасаясь от хищника, облегчилась над свалкой — со страху и чтобы быстрее лететь — и угодила Далдаю в лоб, и случилось от этого в нем возбуждение и усиление, и Далдай чихнул, да и говорит:
— Поистине, я существую! Насчёт этого нет ни малейших сомнений. Но вот вопрос — кто, собственно, говорит: «Я существую»? То есть: кто я? Как тут найти ответ? Ба! Если б кроме меня было ещё хоть что-нибудь, с чем я мог бы себя сопоставить и сравнить, это ещё куда ни шло, но дело-то в том, что нет ничего, ибо видно, что ничего абсолютно не видно! Итак, существую лишь я, и притом как чистейшая всевозможность, ведь помыслить я могу все, что хочу; но сам-то я что такое — пустое место для мышления, или как?
И впрямь, он утратил все чувства, которые за протекшие века разболтались вконец и испортились, ибо неумолимо владычествует над миром подруга Хаоса, безжалостная Энтропия. Так что не видел Далдай ни лужи-матушки, ни мусора-батюшки, ни целого света, совершенно не помнил, что было с ним прежде, и вообще не мог уже ничего, кроме как мыслить. Только это умел он, и не удивительно, что этим только и занимался.
— Следовало бы, — сказал он себе, — заполнить чем-нибудь пустоту, явленную во мне, и тем самым преобразить несносную её монотонность. Итак, выдумаем что-нибудь, и тогда помышленное станет реальностью, ибо нет ничего, кроме наших мыслей. — Видать, он уже несколько возгордился, коль скоро мыслил себя во множественном числе.
— Возможно ли, — сказал он себе, — существование чего-либо вне меня? Допустим на минуту — хотя это выглядит неправдоподобно и даже дико, — что да. Назовем это нечто Гозмозом. Итак, существует Гозмоз и в Гозмозе я как частичка его!
Тут он остановился, поразмышлял, и гипотеза эта показалась ему совершенно неосновательной. Не было в её пользу никаких доказательств, аргументов, доводов, предпосылок, и потому он признал её чистой фантазией, чрезмерной самонадеянностью ума, устыдился сильно и сказал себе:
— О том, что находится вне меня, если там вообще что-нибудь есть, я ничего не знаю. Но о том, что внутри, я узнаю, стоит лишь мне это помыслить; да и кому же, черт подери, лучше знать мои мысли, если не мне?!
И выдумал Гозмоз ещё раз, но теперь уже разместил его внутри собственного сознания; это показалось ему не в пример скромнее, приличнее и основательней, а к этому он и стремился. И стал он заполнять этот свой Гозмоз всякой помышленной всячиной. Сперва, не имея ещё сноровки, выдумал моленцев, что занимались выдрючиваньем чего ни попало, а также заголенцев, что питали пристрастие к слюпсам. И сразились немедля заголенцы с моленцами из-за слюпсов, да так, что у Далдая-мусорника голова разболелась, и кроме мигрени, ничего из этого сотворения мира не вышло.
Взялся он за сотворенье опять, теперь уже осмотрительней, и выдумал первоэлементы, а именно: благородный газ, он же элемент совершенный — Кальцоний, и первоэлемент духовный — Мышлений, и множил за бытием бытие, ошибаясь время от времени, но через пару веков наловчился настолько, что вполне капитально построил в мыслях собственный Гозмоз, разместив в нем различные племена, существа, бытии и явления, и жилось там очень неплохо, поскольку законы этого Гозмоза учинил он весьма либеральными: ему пришлась не по нраву идея неумолимой закономерности, этого казарменного распорядка, без которого Мать-Природа ни шагу (впрочем, о ней ничего он не знал и не ведал).
Поэтому был Самосынов мир полон чудотворных капризов: один раз делалось в нем что-то так — и все тут, а другой раз — этак, совершенно иначе, тоже безо всякой причины. А если кому-нибудь там предстояло погибнуть, всегда ещё можно было этого избежать, поскольку Далдай решил не допускать необратимых событий. И прекрасно жилось в его мыслях мондрецам, драконьерам, что добывали Кальцоний, и клофундрам, и добрианне, и обретонцам — столетия целые. Между тем отвалились мусорные руки его и отбросные ноги, и ржавчиной окрасилась в луже вода вокруг прекрасного некогда стана, и корпус погружался мало-помалу в грязную глину. А он как раз со вниманием и любовью новые созвездья развешивал в вечном мраке сознания своего, что служило ему целым Гозмозом, и, как умел, бескорыстно старался все созданное его помышлением в памяти удержать; и хотя болела от этого голова, он не сдавался, ибо чувствовал, что нужен своему Гозмозу и всерьёз за него отвечает. Тем временем ржавчина прогрызала верхнюю его жесть, о чем он, понятно, не знал, а донный черепок Трурлева горшка (того самого, что дал ему жизнь тысячелетья назад), колыхаясь на грязной волне, понемногу приближался к Далдаю, который одним лишь несчастным лбом ещё высовывался из лужи. И как раз в ту минуту, когда Далдай пригрезил себе кроткую прозрачно-стеклянную Бавкиду и верного её Ондрагора, что странствовали средь темных солнц воображения его при всеобщем молчании народов гозмозовых, включая моленцев, и тихо меж собою перекликались, — проржавевший череп лопнул от легкого удара горшка, сдвинутого порывом ветра, хлынула жижа коричневая в сердцевину медных витков и погасила электричество логических контуров, и обратился Гозмоз Далдаев в небытие, совершеннее которого ничего нет. А те, что ему положили начало и целому скопищу миров заодно, никогда не узнали об этом.

 

… na drugim księżycu trzeciej planety liliowego słońca piątej konstelacji Czarnego Obłoku Galaktyki Spiralnej w Gwiazdozbiorze Maglownicy znajdował się śmietnik, jaki można by znaleźć na każdej innej planecie lub księżycu, całkiem zwyczajny, a więc pełen śmieci i innych odpadków, który powstał skutkiem tego, że Aberrycydzi Glauberscy pobili się wodorowe i nuklearnie z Albumensami Liliackimi, wskutek czego mosty ich, drogi, domy, pałace, a także oni sami zamienili się w kopeć i wiechcie blaszane, które wiatrem meteorytowym przywiało w miejsce, o jakim opowiadamy. Przez wieki wieków nic się na tym śmietniku oprócz śmieci nie działo, a gdy zdarzyło się raz trzęsienie ziemi, to połowa śmieci, które znajdowały się na spodzie, wypłynęła na wierzch, a druga połowa, ta z wierzchu, opadła na spód, co samo w sobie nie miało większego znaczenia, przygotowało atoli fenomen, wywołany tym, iż Sławny Konstruktor Trurl, lecąc swą okolicą, olśniony został przez pewną kometę o jaskrawym ogonie. I opędzał się od niej, wyrzucając przez okno próżniopławu to, co mu akurat nawinęło się pod rękę, a były to szachy podróżne, puste w środku, które wypełniał był dawniej okowitą, beczki po prochu, którego nie udało się wymyślić Warłajom z gwiazdy Chloreley, jako też różne stare naczynia, a wśród nich pęknięty garnek gliniany. Garnek ów, zyskawszy chyżość zgodną z prawami grawitacji, przyspieszony ogonem komety, prasnął w zbocze nad śmietnikiem, wpadł niżej do kałuży, pośliznął się na błocie, zjechał na dół do śmieci i potrącił przyrdzewiałą blaszkę, która przez to owinęła się wokół miedzianego drucika, i wsunęły się między brzegi blaszki odłamki miki, i powstał kondensator, a drut, opasawszy garnek, uczynił zaczątek solenoidu, kamień zaś, poruszony przez garnek, pchnął kawał zardzewiałego żelastwa, który był starym magnesem, i od tego ruchu powstał prąd, i przesunął szesnaście innych blaszek i śmietnikowych drutów, i rozpuściły się tam siarczki i chlorki, i atomy ich poprzyczepiały się do innych atomów, a molekuły pobełtane zaczęły siadać okrakiem na innych molekułach, aż się z tego w samym środku śmietniska zrobił Obwód Logiczny, i innych pięć, oraz dodatkowo osiemnaście tam, gdzie garnek rozleciał się wreszcie w kawałki, a wieczorem wylazł na brzeg śmietniska, opodal wyschłej już kałuży, takim przypadkowym sposobem utworzony Majmasz — Samosyn, który nie miał ojca ani matki, ale sam był sobie synem, albowiem ojcem jego był Traf, a matką — Entropia. I wydostał się Majmasz ze śmietnika, bynajmniej nie zdając sobie sprawy z tego, iż miał tylko jedną szansę powstania na sto supergigacentylionów do heksaptylionowej potęgi, i szedł sobie, aż doszedł do następnej kałuży, która nie zdążyła jeszcze wyschnąć, tak że mógł się w niej swobodnie przejrzeć, gdy przykląkł na brzegu. I zobaczył w lustrze wody swoją głowę całkiem akcydentalną, z uszami jak przetrącone strucle, lewym skośnym, a prawym nadpękniętym, swój przypadkowy tułów, co się był ukulgał z blach, blaszysk i blaszątek, częściowo walcowaty, bo się był kulgał, wyczołgując ze śmietniska, a środkiem węższy, na kształt kibici, ponieważ w tym miejscu akurat przewalił się już na samym brzegu przez leżący tam kamień, ujrzał też swoje ręce śmieciste i nogi odpadkowe, i policzył je, a miał ich wskutek zbiegu okoliczności po parze, i swoje oczy, a tych przez czysty traf było dwoje, i zachwycił się niezmiernie sobą Majmasz — Samosyn, i westchnął nad smukłością swej kibici, parzystością członków, okrągłością głowy, i zawołał w głos:
— Zaprawdę! Jestem czarowny, a nawet doskonały, co najwyraźniej implikuje Doskonałość Wszelkiego Stworzenia!! O, jakże dobrym być musi ten, co mię stworzył!
I pokusztykał przed siebie, roniąc słabo przymocowane śrubki (albowiem nikt ich porządnie nie wkręcił), i nucąc hymny na cześć Harmonii Przedustawnej, a po siedmiu krokach potknął się, albowiem niedowidział, i rymnął łbem na dół z powrotem w śmietnisko, i nic się nie działo z nim oprócz rdzewienia, rozpadania się i korozji ogólnej przez dalszych trzysta czternaście tysięcy lat, ponieważ upadł na głowę i porobiły mu się zwarcia, i nie było go na świecie. A po tym czasie zdarzyło się, że pewien kupiec, wioząc swym starym statkiem anemony dla Będźwinogów z planety Nieduży, pokłócił się w pobliżu liliowego słońca ze swym pomocnikiem i rzucił w niego butami, a jeden but wybił okno i wyleciał w próżnię, za czym krążenie owego buta podległo perturbacjom wskutek tego, że kometa, która olśniła ongiś Trurla, znalazła się znowu w tym samym miejscu, i ów but, wirując powoli, spadł na księżyc, lekko tylko osmolony tarciem atmosferycznym, odbił się od zbocza i kopnął leżącego w śmietniku Majmasza — Samosyna akurat z takim impetem i pod takim przypadkowo kątem, iż wskutek sił odśrodkowych, ciśnień skrętnych i ogólnego momentu obrotowego ponownie uruchomiona została odpadkowa mózgownica owej akcydentalnej istoty. A stało się tak dlatego, ponieważ, kopnięty, Majmasz — Samosyn wpadł do pobliskiej kałuży i rozpuścił sobie w niej chlorki i jodki, i zabulgotało mu w głowie od elektrolitu, i powstał tam prąd, który łaził tędy i owędy, aż wskutek tego łażenia i krążenia Majmasz siadł w błocie i pomyślał sobie: — Zdaje się, że jestem!
Lecz nic więcej nie był w stanie pomyśleć przez dalszych szesnaście wieków, a tylko polewał go deszcz i młócił go grad, i rosła mu entropia, lecz po tysiącu i pięciuset dwudziestu latach pewien ptaszek, przelatując nad śmietnikiem, przerażony, bo gonił go drapieżnik, ulżył sobie dla zwiększenia chyżości i trafił Majmasza w czoło, i nastąpiło wzbudzenie i wzmocnienie, i Majmasz kichnął, za czym rzekł sobie:
— Doprawdy, jestem! I nie ma co do tego najmniejszej wątpliwości. Wszelako pytanie, kto taki właściwie mówi: jestem? To znaczy: kim ja jestem? Jak tu znaleźć odpowiedź? Ba! Gdyby oprócz mnie było jeszcze coś, cokolwiek, z czym mógłbym się zestawić i porównać — pół biedy, ale sęk w tym, że nie ma nic, bo widać, że absolutnie nic nie widać! Jestem więc tylko ja i stanowię samą, gołą wszechmożliwość, bo przecież mogę myśleć, o czym zechcę, lecz czym to ja jestem właściwie — pustym miejscem do myślenia, czy jak?
W samej rzeczy bowiem nie posiadał już żadnych zmysłów, które się przez minione wieki zupełnie popsuły i porozłaziły, albowiem nieubłaganą władczynią jest miłośniczka Chaosu, bezlitosna Entropia. Nie widział tedy Majmasz ani matki — kałuży, ani błota — rodzica, ani świata całego, nic nie pamiętał o tym, co się przedtem z nim działo, i w ogóle nie mógł już nic, jak tylko myśleć. To jedno potrafił, a więc tym jedynym zajął się na dobre.
Należałoby — rzekł sobie — wypełnić tę próżnię, którą jestem, a przez to odmienić jej nieznośną monotonię. A zatem wymyślmy coś; kiedy to wymyślimy, pomyślane stanie się, albowiem nie ma nic oprócz myśli naszych. — Jak widać, stał się już nieco zadufały, bo rozmyślał o sobie w liczbie mnogiej.
Byłożby możliwe — rzekł sobie tedy — aby istniało coś poza mną? Powiedzmy na chwilę, choć to brzmi nieprawdopodobnie, szaleńczo nawet, że tak. Niechaj się to inne nazywa Gozmozem. A więc istnieje Gozmoz i ja w nim jako cząsteczka jego!
Tu zatrzymał się, rozważył rzecz i całkiem mu się ta hipoteza wydała bezzasadną. Brak było wszelkich dla niej racji, wszelkich podstaw, argumentów, przesłanek, uznał ją tedy za uroszczenie czyste, za nadmiar uzurpacji, zawstydził się mocno i powiedział sobie:
O tym, co jest na zewnątrz mnie, jeżeli w ogóle jest tam cokolwiek, nic nie wiem. O tym atoli, co wewnątrz, będę wiedział, zaledwie to coś pomyślę, któż bowiem, jeśli nie ja sam — u kroćset! — ma się znać na myślach moich?! — I wymyślił po raz drugi Gozmoz, ale teraz osadził go już we własnym wnętrzu duchowym; wydało mu się to daleko skromniejsze, przyzwoitsze i bliższe postawy rzeczowej, ku jakiej dążył. I jął wypełniać ten swój Gozmoz pomyślanymi różnościami. Najpierw, że wprawy jeszcze nie miał, wymyślił Paciorkitów, którzy zajmowali się wychwindrzaniem byle czego, oraz Poklepcytów, którzy lubowali się w śwai. I pobili się zaraz Pokle — pcyci z Paciorkitami o śwaję, aż dostał Majmasz — Smietnik bólu głowy i nic z tego stworzenia świata oprócz migreny dlań nie wynikło.
Podjął tedy dalsze próby stwórcze w sposób bardziej już przezorny i wymyślał elementa podstawowe, jako to gaz szlachetny czyli pierwiastek doskonały Calsonium, i pierwiastek duchowy, Dumalium, i mnożył byty, myląc się od czasu do czasu, lecz po paru wiekach nabrał już pewnej wprawy i wcale solidnie wykonał w myśli Gomoz swój własny, w którym żywot pędziły rozliczne plemiona, istności, byty i zjawiska, i było tam wcale lubo, ponieważ uczynił on prawa owego Gozmozu wielce liberalnymi, gdyż nie spodobała mu się myśl o prawidłowościach srogich, owym regulaminie koszarowym, jakiego używa Matka Natura (wszelako nie znał jej i nic o niej nie wiedział).
Był tedy świat Samosyński pełen kapryśnej cudowności i raz działo się w nim tak — i już, a raz owak — całkiem inaczej, także bez żadnej przyczyny. A jeśli ktoś miał w owym świecie zginąć, zawsze jeszcze dawało się tego uniknąć, gdyż postanowił Majmasz nie dopuszczać do zajść nieodwołalnych. I dobrze wiodło się w myślach jego Gondrałom, Kaleusom, co Calsonium dobywali, i Klofundrom, i Benignie, i Otrzymkom — przez wieki całe. A przez ów czas odpadły Majmaszowi jego ręce śmietniste i nogi odpadkowe, i zabarwiła się rdzawo woda kałuży wokół pysznej ongi kibici jego i powoli zapadał się tułowiem w bagienny ił. A właśnie rozwieszał był z czułością pełną uwagi nowe konstelacje w mroku wiecznym swej świadomości, Gozmozem mu będącej, i jak umiał, dbał bezinteresownie o to, aby pamiętać dokładnie o wszystkim, co tylko był pomyśleniem stworzył; i chociaż bolała go z tego głowa, nie ustawał, gdyż czuł się i potrzebny Gozmozowi swojemu, i poważnie względem niego zobowiązany. Lecz rdza tymczasem przegryzała mu blachy wierzchnie, o czym przecież nie wiedział, a skorupa denna garnka Trurlowego, który go był przed tysiącleciami powołał do bytu, kołysząc się na fali kałużowej, pomału się do niego przybliżała, i ledwo już tylko łbem nieszczęsnym wystawał z wody. I w chwili kiedy właśnie wyroił sobie Majmasz czysto — szklistą Baucis łagodną i wiernego jej Ondragora, i kiedy oboje wędrowali wśród ciemnych słońc jego wyobraźni w powszechnym milczeniu wszystkich ludów gozmozowych, z Paciorkitami włącznie, i cicho się nawoływali — pękł przerdzewiały czerep pod lekkim stuknięciem garnka, wiatrem pchniętego, wdarła się woda brunatna w głąb zwojów miedzistych i pogasiła elektryczność obwodów logicznych, i obrócił się Gozmoz Majmaszowy w nicość, nad wszystko doskonałą. A ci, co dali mu początek, wraz z światów zbiorowiskiem, nigdy się o tym nie dowiedzieli.

  •  

… Клапауций <…> смастерил для короля Гробомила Машину, Которой Не Было…

 

… Klapaucjusz <…> sporządził był bowiem królowi Grobomiłowi Maszynę Której Nie Było…

  •  

— Знай, чужеземец, что я мыслянт, из мыслянтов первый, онтологией занимающийся по призванию, а имя моё (блеск которого затмит когда-нибудь звёзды) — Хлориан Теоретии Ляпостол. Родился я от бедных родителей и сызмальства чувствовал тягу к мышлению, исследующему бытие; а шестнадцати лет написал первый свой труд под названием «Боготрон». Это общая теория апостериорных божеств, каковые божества потому должны быть встроены в Космос высшими цивилизациями, что, как известно, материя первична и в самом начале никто не мыслит. Значит, на заре мироздания безмыслие царило полнейшее; и впрямь, погляди-ка на этот Космос — ничего себе вид!! — Здесь задохнулся от гнева старец, затопал, а затем, ослабев, продолжал: — Я объяснил тебе необходимость приделывания богов задним числом, раз уж передним их не было; и всякая цивилизация, занимающаяся интеллектрикой, ведёт дело прямёхонько к построению Абсолютного Всемогутора, или ректификатора зла, то бишь выпрямителя путей Разума. В этом труде я поместил и план первого Боготрона, а также характеристику его мощности, измеряемой в богонах — единицах всемогущества; один богон соответствует чудотворению в радиусе миллиарда парсеков. Когда сей труд был напечатан моим иждивением, я выбежал поскорее на улицу в полной уверенности, что народ немедля меня на руках понесёт, увенчает цветами, осыплет золотом; куда там — хоть бы киберняга какая меня похвалила! Скорее изумленный этим, нежели разочарованный, я тотчас сел и написал «Бичевание Разума» в двух томах, где разъяснил, что перед каждой цивилизацией имеются два пути, а именно — либо себя самое замучить, либо до смерти заласкать. То либо другое она совершает, пожирая мало-помалу Космос и перерабатывая остатки звёзд в унитазы, колёсики, шестерёнки, портсигары и подушечки-думки, а происходит так оттого, что, не умея Космос понять, она норовит всё Непонятное как-нибудь переиначить в Понятное и не унимается, пока туманности в клоаки не переделает, а планеты в диваны и бомбы, руководствуясь при этом Высшей Идеей Порядка, ибо лишь Космос заасфальтированный, канализированный и каталогизированный кажется ей в меру пристойным. <…> Разуму по причине его ненасытности лишь тогда хорошо, когда удаётся какой-нибудь гейзер космический поработить или атомный рой приневолить к изготовлению мази против веснушек, после чего он, не мешкая, набрасывается на следующий феномен, дабы и этот трофей приторочить к поясу средь прочей сциентистской добычи. Когда же и эти два тома великолепных мир молчанием встретил, я сказал себе, что главное — терпение и упорство. А потому после защиты Мирозданья от Разума, который я вывернул наизнанку, а также Разума от Мирозданья, которого безвинность в том состоит, что Материя единственно от безмыслия своего на паскудства всяческие горазда, по внезапному вдохновению написал я «Закройщика Бытия», где логически доказал, что споры философов — дело бессмысленное, ибо каждый должен иметь философию собственную, скроенную, как и штаны, по мерке. Поскольку же и этот трактат канул в глухое безмолвие, я тотчас сочинил следующий и в нем изложил все мыслимые гипотезы относительно Космоса: первую, согласно которой нет его вовсе; вторую, что это следствие промахов некоего Творилы, который пытался мир сотворить, ни черта в этом деле не смысля; третью, что мирозданье есть бред какого-то Сверхмозга, который на почве себя самого взбесился бесконечным манером[2]; четвёртую, что это бездарно материализованная мысль; пятую, что это по-идиотски мыслящая материя, — и, уверенный в себе, ожидал жестоких со мною споров, шумихи, укоров, восхищения, лавров, наконец, нападок и анафем; однако ж опять ровным счётом ничего не случилось. Тут изумлению моему не было границ. Я подумал, что, может быть, слишком мало изучаю прочих мыслянтов, и, спешно приобретя их писания, изучил по очереди знаменитейших, как-то: Френезиуса Четку, Бульфона Струнцеля, основателя школы струнцлистов, Турбулеона Кратафалка, Сфериция Логара и самого Лемюэля Лысого. — гротескное преломление ситуации с «Диалогами» и «Summa Technologiae»; см. также письмо С. Мрожеку от 29 октября 1964

 

— Wiedz, cudzoziemcze, iżem jest myślant z myślantów pierwszy, ontologią z powołania się parający, imieniem (którego blask gwiazdy kiedyś zaćmi) Chloryan Teorycy Klapostoł. Urodziłem się z rodziców ubogich, od dziecka pociąg czując do myślenia, byt penetrującego. Mając lat szesnaście, napisałem dzieło me pierwsze pod tytułem “Bogotron”. Jest to ogólna teoria bóstw aposteriorycznych, które to bóstwa dlatego muszą być Kosmosowi przez wysokie cywilizacje dorabiane, ponieważ, jak wiadomo, materia pierwsza jest, a przeto na samym początku nikt nie myśli. Panować tedy musi w zaraniu dziejów kompletna bezmyślność, no i rzeczywiście, popatrz tylko, proszę, na ten Kosmos, jak wygląda!! — Tu zakrztusił się starzec gniewem, zatupał, po czym, osłabłszy, dalej rzecz ciągnął. — Wyjaśniłem więc konieczność dorabiania bogów z tyłu, skoro ich z przodu nie było; i wszelka cywilizacja, intelektryką się parająca, ku niczemu innemu nie zmierza jak tylko ku zbudowaniu Wszechmocnicy Ultymatywnej, czyli rektyfikatora zła, to jest prostownika dróg Rozumu. W dziele tym zawarłem zaraz plan pierwszego Bogotronu, a także charakterystykę dzielności jego, mierzonej w bogonach. Jednostka taka wszechmocy oznacza równoważnik czynienia cudów w promieniu miliarda parseków. Gdy praca owa ukazała się własnym moim nakładem, wybiegłem co rychlej na ulicę, tego pewien, iż lud mię zaraz na barkach swych uniesie, kwiatami uwieńczy i złotem obsypie, aliści nawet cybernardyn kulawy mnie nie pochwalił. Zdumiony tym raczej niż rozczarowany, siadłem zaraz i napisałem “Młot na Rozum” w tomach dwóch, gdzie wyjaśniłem, iż każda cywilizacja ma przed sobą dwie drogi, a to albo siebie samą zadręczyć, albo zapieścić doszczętnie. Jedno bądź drugie czyni, pożerając po trosze Kosmos i przerabiając gwiazd szczątki na sedesy, kołki, tryby, cygarnice i jaśki, bierze się to zaś stąd, iż, Kosmosu pojąć nie mogąc, pragnie to Niepojęte przemienić jakoś w Pojęte i nie ustaje, póki mgławic w kloaki, a planet w łożnice i bomby nie poprzerabia, mając przy tym na oku Wyższą Ideę Porządku, gdyż dopiero Kosmos wybrukowany, skanalizowany i skatalogowany wydaje się jej dostatecznie przyzwoity. <…> Rozumowi wskutek zachłanności wtedy tylko lubo, gdy uda mu się jakowyś gejzer kosmiczny zniewolić lub rojowisko atomowe do tego zaprząc, aby maść przeciw piegom wytwarzało. Po czym zaraz rzuca się ku następnemu zjawisku, aby je, jako tropheum, do pasa scjentyficznych łupów przytroczyć. Wszelako i owe dwa tomy znakomite świat milczeniem przyjął; powiedziałem sobie wtedy, iż wszystko jest cnota cierpliwości, a wytrwanie przy swoim. Po obronie zatem Kosmosu przed Rozumem, który na nice wywróciłem, jako też Rozumu przed Kosmosem, którego bezwina się na tym zasadza, iż Materia z bezmyślności jeno wszelakich paskudztw się dopuszcza, napisałem z natchnienia nagłego “Krawca Bytu”, gdzie wywiodłem logicznie, iż spory filozofów bezsensowną są rzeczą, każdy bowiem winien mieć filozofię własną, tak do siebie, jak kurta, przykro — joną. Ponieważ i to dzieło głucha cisza powitała, zaraz stworzyłem następne; podałem w nim wszystkie możliwe hipotezy na temat Kosmosu: pierwszą, w myśl której nie ma go wcale; drugą, iż jest to wynik błędów niejakiego Kreatoryka, który usiłował stworzyć świat, zielonego pojęcia o tym nie mając, jak to się robi; trzecią, iż świat jest to szaleństwo pewnego Supermózgu, co się na własnym tle wściekł w sposób bezkresny; czwartą, iż to myśl, niedorzeczenie zmaterializowana; piątą, iż to materia kretyńsko myśląca — i, pewny swego, czekałem zaciekłych ze mną sporów, rozgłosu, ukorzeń, zachwytów, zwieńczeń, wreszcie ataków i klątw; atoli znów nic się całkiem nie stało. Wtedy już zdumieniu mojemu nie było granic. Pomyślałem, iż, być może, za mało studiuję innych my — ślantów, i wnet, nabywszy ich dzieła, po kolei przestudiowałem najsławniejszych, a wiec Frenezjusza Paciora, Bulfona Struncla, twórcę szkoły strunclistów, Turbuleona Kratafalka, Sferycego Logara, jak również samego Lemuela Łysego.

  •  

Ах, к пятидесяти годам я не раз готов был лишиться чувств! Накупишь, бывало, трактатов и сочинений мыслянтов, что в богатстве живут и роскоши, чтобы узнать, в чем там суть, а там толкуют о разнице между пращою и пращуром, о дивном строении трона монаршего, о сладостных его подлокотниках и справедливых ножках, о шлифовке манер — да сочиняют пространные описания того и сего; причём никто себя отнюдь не хвалил, но так уж как-то оказывалось, что Струнцель нахваливал Четку, а Четка — Струнцеля, и обоих осыпали хвалами логаристы. Росла также слава трёх братьев Вырвацких — причем Вырвандер тащил наверх Вырвация, Вырваций — Вырвислава, а тот, своим чередом, Вырвандера. И когда я их изучал, что-то нашло на меня, и бросился я на эти труды, и принялся мять их, и рвать, и даже жевать… <…> Стукнуло мне шестьдесят, и седьмой десяток был уже на исходе, и надежда на славу при жизни угасла. Что было делать? Принялся я размышлять о славе вечной, о потомстве, о будущих поколениях, что откроют меня и в прах предо мной упадут. Тут, однако, зашевелились во мне сомнения: а что мне это, собственно, даст, раз уж меня не будет? И пришлось мне признать, в соответствии со своим учением, изложенным в сорока четырёх томах с вариантами и приложениями, что ничего абсолютно! Вскипела душа, и сел я писать «Завещание для Потомства», дабы надавать ему хорошенько под зад, оплевать его, обругать, опозорить и ошельмовать на все лады точнейшими методами. Что? По-твоему, это несправедливо? По-твоему, свой гнев я должен был обратить против своих современников, меня не заметивших?! Ну уж нет, дорогой мой! Ведь когда грядущая слава озарит каждое слово моего «Завещания», современники давно уже обратятся в прах, кого же мне осыпать проклятьями — несуществующих? Если бы я поступил, как ты говоришь, потомки изучали бы меня в безмятежном спокойствии и лишь для приличия вздыхали бы: «Бедняжка! Сколько незаметного героизма было в его неоцененном величии! Сколь справедливо гневался он на дедов наших, любовно и преданно дело жизни своей нам завещая!» Вот ведь как было бы! Так что же? Нет виноватых? Идиотов, что живьём меня погребли, смерть щитом оградит от молнии мщенья? При одной лишь мысли об этом смазка во мне закипает! Они, значит, будут спокойно живиться моими трудами, приличия ради проклиная из-за меня отцов? Не бывать этому!!! Пусть же я пну их хотя бы дистанционно, то есть загробно! Пусть знают те, кто будет имя моё намазывать медом и позолотой золотить ореол на изображеньях моих, что как раз за это я желаю им шестерёнки переломать до последней! Чтоб им контуры заколебало, чтоб им ржавчина мозговину изъела, если только и умеют они, что прах выгребать из погостов прошлого! Возможно, будет средь них возрастать какой-нибудь новый, громадный мыслянт, а они, поглощённые отысканием клочков переписки, которую вёл я когда-то с прачкой, вовсе его не заметят! О, тогда пусть знают наверное, что искренние мои проклятья и чистосердечное омерзение пребудут с ними и средь них, что я считаю их лизогробами, трупоугодниками, шакалистами, которые потому лишь питаются трупами, что живую мудрость оценить не способны! Пусть же, издавая полное собранье моих сочинений — а меж ними по необходимости и это «Завещание», чреватое последним проклятьем, им адресованным, — перестанут сии некроманты, сии мертволюбы самодовольно гордиться тем, что был в их роду мудрец безмерный, Хлориан Теоретий, двухименный Ляпостол, который учил на веки веков вперёд! Пусть помнят, полируя мои постаменты, что я желал им всего наихудшего, что только вмещает Космос, а ожесточенность проклятия моего, обращенного в будущее, сравнится только с его бессилием! Да узнают они, что я с ними ничего общего иметь не хочу и нет меж ними и мной ничего, кроме задушевного отвращения, которое я к ним питаю!!!
Тщетно пытался Клапауций, слушавший эту речь, успокоить вопящего старца. Тот при последних своих словах вскочил и, кулаком угрожая потомству, изрыгая множество чудовищных слов, неведомо как им услышанных на поприще столь почтенном, посинел, задрожал, зарычал, затопал, весь вспыхнул и рухнул замертво от холерического электроудара! Клапауций, немало удрученный столь неприятным оборотом событий, уселся поодаль на камне, поднял с земли «Завещание» и начал читать, но от обилия сочнейших эпитетов, посвященных грядущему, у него уже на второй странице зарябило в глазах, а к концу третьей пришлось утереть испарину, выступившую на лбу, ибо скончавшийся в бозе Хлориан Теоретий дал образцы скверноречия, космически абсолютно непревзойдённого. Три дня кряду, вытаращив глаза, читал сию хартию Клапауций, а после задумался, как поступить; возвестить её миру или уничтожить? И поныне сидит он так, не в силах принять решенье… — см. также Куно Млатье «Одиссей из Итаки», 1971

 

Ach, od zmysłów pod pięćdziesiątkę odchodziłem! Bywało, nakupię sobie dzieł a pism myślantów, co rozkoszy a bogactw zażywają, aby dowiedzieć się, co też tam za treści. Były to dzieła o różnicy między przodkiem a tyłkiem, o budowie cudnej tronu monarszego, jego poręczach słodkich i nogach sprawiedliwych, traktaty o polerowaniu wdzięków, opisy szczegółowe tego i owego, przy czym nikt tam sam siebie wcale nie chwalił, wszelako tak już to się jakoś składało, że Struncel podziwiał Paciora, a Pacior — Struncla, obaj hołdami przez Logarytów zasypywani. Porastało też w chwałę trzech braci wyrwackich — z nich Wyrwander ciągnął w górę Wyrwacego, Wyrwacy — Wyrwisława, ów zaś — Wyrwandra z kolei. Wtedy, gdym owe dzieła ich studiował, jakiś szał mnie ogarnął zły, rzuciłem się na nie, tłamsiłem, darłem, przeżuwałem nawet… <…> Stuknęła mi sześćdziesiątka, siódmy krzyżyk się zbliżał i nadzieje sławy doczesnej nikły. Cóż było robić? Jąłem rozmyślać o wiecznej, o potomkach, o pokoleniach następnych, które odkryją mnie i w proch przede mną na twarz padną. Tu atoli niejakie uległy się we mnie wątpliwości: co ja właściwie będę z tego miał, skoro mnie nie będzie? I musiałem, zgodnie z naukami mymi, zawartymi w czterdziestu czterech tomach z parergą i parali — pomeną, tego dojść, że absolutnie nic. Zakipiało mi w duszy i siadłem, by pisać “Testamentum dla Potomności”, aby ją należycie skopać, oplwać, zelżyć, ohańbić i poznieważać, jak się tylko da, ścisłymi sposoby. Co? Powiadasz, iż to niesprawiedliwie, że gniew mój winienem zwrócić przeciwko współczesnym moim, co mię zapoznali? Ba! Mój poczciwcze! Przecież, kiedy przyszła sława moja każde słowo onego “Testamentu” rozświeci, współcześni dawno już w proch się rozsypią, na kogo tedy mam miotać klątwy, na nieobecnych? Gdybym postąpił, jak mówisz, potomkowie studiowaliby dzieła me w smacznym spokoju, dla przyzwoitości jeno wzdychając: — Biedny! Jakim cichym heroizmem była wielkość jego zapoznana! Jak słusznie gniewał się na dziadów naszych, z czułym oddaniem nam dzieło życia swego ofiarowując! — Tak byłoby przecie! Więc cóż? Winnych nie masz? Idiotom, co mnie żywcem pogrzebali, śmierć ma być tarczą przed piorunem pomsty? Na samą myśl taką nagły smar mnie zalewa! Będą dzieła me w spokoju pożywali, przez dobre wychowanie, za mną, na ojców pomstując? A niedoczekanie!!! Niechże ja przynajmniej kopnę ich zdalnie, bo zza grobu! Niech wiedzą ci, co będą imię moje miodem smarować i pozłotą wizerunkom moim przydawać aureoli, że właśnie za to życzę im, aby szperklapy połamali do ostatniej, aby na ciężkie przepięcia pochorowali się, aby im łby zaraza grynszpanowa rozniosła, skoro tyle tylko potrafią, by truchła z cmentarzy przeszłości wygrzebywać! Może wśród nich jakiś nowy, niezmierny myślant będzie rósł, owi wszakże, zajęci odszukiwaniem resztek korespondencji, jaką z praczką prowadziłem, wcale go nie dostrzegą! O, tedy niech wiedzą koniecznie, iż serdeczna moja klątwa i najszczerszy mój wstręt jest z nimi i wśród nich, że mam ich za liżygrobów, pieścitrupów, szakalistów, co się dlatego zewłokami pasą, bo nikt spośród nich na żywej mądrości poznać się nie umie! Niechże, wydając dzieła me wszystkie, a z musu między nimi także owo “Testamentum”, ostatnim przekleństwem brzemienne, do nich adresowanym, wyzbędą się ci nekromanci, owi zwłokolubowie samozadowolenia z tego, iż był ich rodu mędrzec niezmierny, Chloryan Teorycy dwojga imion Klapostoł, który na wieki wieków wprzód nauczał! Niech im przy sido — lowaniu postumentów moich ta wiedza przyświeca, że życzyłem im wszystkiego najgorszego, co tylko mieści w sobie Kosmos, a nienawistność mej klątwy, w przyszłość skierowanej, dorównuje tylko jej bezsile. A przeto życzę sobie, aby wiedzieli, że nie przyznaję się do nich i nie ma między mną a nimi nic prócz obrzydzenia szczerego, jakie dla nich żywię!!!
Próżno usiłował Klapaucjusz w trakcie owej przemowy ukoić wrzeszczącego starca. Ów zerwał się przy ostatnich słowach na równe nogi, a wygrażając pięścią przyszłym pokoleniom, z gębą, pełną słów okropnych, nie wiedzieć jak w ciągu tak chlubnego życia poznanych, zażarty, zsiniały, zatupał, zaryczał, błysnął cały i runął martwy od przepięcia cholerycznego na ziemię! Klapaucjusz, srodze stroskany tak niemiłym obrotem wypadków, usiadł opodal na głazie, podjął “Testamentum” i jął je czytać, wszelako od gęstwy epitetów, przyszłości dedykowanych, już na drugiej stronie w oczach mu zamrowiło, a z końcem trzeciej otrzeć musiał zroszone nagle czoło, albowiem zmarły w cnocie Chloryan Teorycy dał dowody szpetnomówstwa, kosmicznie całkiem nieprześcignione — go. Przez trzy dni, z oczami w słup, czytał owo documentum Klapaucjusz, aż zamyślił się: ma li je światu objawić czy też zniszczyć? I do dziś tak siedzi, rzeczy rozstrzygnąć nie mogąc…

Перевод

править

К. В. Душенко, 1993

О повести

править
  •  

Правдоподобнее всего, я ожидал того, что карикатурно описал в цикле «Кибериады», где появляется философ Хлориан Теоретий Ляпостол, который семьдесят лет возвещает гениальные истины, но ни одна собака не обращает на это внимания. Это, несомненно, автопортрет с большой примесью кислоты.

  — «Беседы со Станиславом Лемом» (гл. «Книга жалоб и предложений», 1982)

Примечания

править
  1. Вероятно, соответственно, от «гувернёр» и «артист».
  2. В Рунете встречается также перевод «… мир — это сумасшествие одного Супермозга, который сам из-за себя сошел с ума окончательно».